Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Suker chodeh! — Dzięki Bogu! Omal nie zdrętwiałem na drewno! Powiedz mi, gdzie się znajduję?
— Przekonasz się o tem wkrótce sam na własne oczy.
— Może przynajmniej objaśniłbyś mię, kim jesteś?
— I tego ci nie powiem. W krótkim czasie domyślisz się sam, w czyje to się ręce tak pięknie dostałeś.
— Już teraz mam wrażenie, że jesteś djabłem, bo oto, pozbawiony w nagły sposób życia, ocknąłem się ze śmierci i widzę, iż jestem skrępowany i że znajduję się w nieznanem mi zupełnie miejscu, zamiast w zbrojnym swym obozie. Człowiek uczynić tego nie mógł, tylko szejtan...
— Za pozwoleniem! I szejtan nie uczynił tego, gdyż w takim wypadku obudziłbyś się nie tutaj, lecz w piekle. Zresztą, rozejrzyj się! Ułożyłem ci głowę wysoko i tak, abyś wnet spostrzegł, gdzie się znajdujesz. Tylko pamiętaj, nie lekceważ sobie mego ostrzeżenia: jeden głośniejszy okrzyk, a będzie to wyrok śmierci na ciebie. Zaznaczam znowu, iż żądam bezwzględnie, abyś wogóle milczał.
Szeik począł się rozglądać wokoło.
Niebo na wschodzie rozjaśniać się zaczęło, i niebawem szczyty gór zarysowały się na widnokręgu. Dolina tylko spowita była jeszcze w półmroku i mgle. Wilgotne opary, których źródłem był płynący środkiem doliny potok, pokrywały obozowisko Kelurów na całej przestrzeni nieprzeniknio-

196