Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

toreb, bo trzeba było pamiętać, że jak długo następować będziemy na pięty Kelurom, nie upolujemy nic, gdyż strzały zdradzićby mogły naszą w ich pobliżu obecność.
Dla Halefa, jako muzułmanina, wieprzowe mięso było przysmakiem zakazanym, ale w towarzystwie mojem stał się nieco... postępowym i nabrał wybrednych wymagań pod względem pożywienia. Zlekceważywszy więc przepisy proroka i jego kalifów-nieboszczyków, jadł dziczyznę, aż mu się broda trzęsła; zresztą, sam zachęcałem go do tego, biorąc grzech jego na swoje sumienie.
Po posiłku i wypoczynku puściliśmy się w dalszą drogę i w ciągu kilku godzin przybyliśmy nad południowe ramię rzeki Zab, mając je po lewej, a lesisty, stromy grzbiet górski po prawej stronie. Odtąd ślady prowadziły nas łożyskiem górskiego potoku, który prawdopodobnie wzbierał szeroko na wiosnę; a obecnie był leniwie sączącym się wśród żwiru i głazów strumykiem. Utrudniały nam tutaj w znacznym stopniu jazdę liczne korzenie i krzaki, po obydwóch jego brzegach sterczące.
— Sam djabeł chyba wytknął tędy drogę Kelurom! — narzekał Halef. — Zapewne wygodniejszą jest ścieżka od bram śmierci na miejsce wiecznego potępienia, bo przynajmniej prowadzi wdół, a ta pod górę!
— I ja również nie mogę pojąć, dlaczego obrali tak niewygodną drogę.
— No, nareszcie znalazło się coś, czego nie ro-

106