Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

celowania i że kula przebija najgrubsze nawet mury, a o dwudziestopięciostrzałowym sztućcu systemu Henry’ego utrzymywano, że można z niego strzelać bez końca i że go wcale nie trzeba naładowywać. Do tego dodajmy moją umiejętność jazdy na koniu na sposób Indjan amerykańskich oraz zdolności moje w kierunku wywiadowczym, na które Azjata wcale zdobyć się nie umie, — a nie wyda się już nikomu dziwne, że opowiadano o mnie cuda i że w obecnym wypadku Kelurowie mogli czuć przede mną obawę, aczkowiek liczba ich wynosiła trzysta ludzi. Być może, szeik ich, pomyślawszy nieco, już teraz żałował, że udzielił pewnych wskazówek naszej gospodyni w Khoi. Nie było więc przesadą przypuszczenie, iż Kelurowie boją się mojej pogoni.
Oczywista, należało puścić się ich śladami. Ale na to mieliśmy jeszcze dosyć czasu, gdyż obserwować ich, nie będąc przez nich zauważonymi, mogliśmy tylko w nocy, że zaś teraz był ranek, puściliśmy zatem konie na trawę i, przeczekawszy czas jakiś, wyruszyliśmy w drogę dopiero przed południem. Nie było obawy, aby nieprzyjaciel nam uszedł, bo, po pierwsze — był to zbyt wielki oddział, a po wtóre — uważał już za zbyteczne zacieranie po sobie śladów.
W południe znaleźliśmy się na terenie górzystym, pokrytym tu i ówdzie lasem dębowym, z którego pochodzą światowej sławy galasówki. Tu udało mi się upolować młodego dzika. Upiekliśmy go naprędce, a pożywiwszy się, zabraliśmy resztę do

105