Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

życiem, i być może — z takiej to przyczyny Kelurowie wyruszyli stąd tak prędko.
A może obawiali się pościgu? I to było zupełnie możliwe!
Tu znowuż zapewne ktoś ukuje przeciw mnie zarzut, jakobym plótł niestworzone rzeczy, skoro utrzymuję, że trzystu Kelurów liczyło się ze mną jedynym, a właściwie ze mną i z Halefem. Ale na Wschodzie bardzo często mucha staje się wielbłądem, a nawet, bez żadnego udziału z jej strony, czemś więcej, bo słoniem, lwem czy tygrysem!...
Co do mnie zaś — zaznaczam znowu, że miałem poza sobą sławę człowieka, który z każdego przykrego położenia umie wyjść obronną ręką. Ba, wiedziano też o tem, że, jeśli powezmę jaki plan, choćby najniebezpieczniejszy, potrafię go przeprowadzić i przejechać się na karkach najmożniejszych wrogów swoich. Zresztą, każdy inteligentny Europejczyk, zasobny w niezbędne wiadomości i wzbogacony doświadczeniem, nabytem w krajach nieucywilizowanych, może dokonać bardzo wiele i stać się wkrótce legendarnym bohaterem na szerokich przestrzeniach ziemi. Wiadomość bowiem o tym lub owym śmiałym czynie przechodzi z ust do ust i zatacza coraz to szersze kręgi, aż wreszcie wzrasta do rozmiarów fantastycznej baśni, uchodzącej na odpowiednim gruncie za szczerą prawdę.
W ten sposób rozszerzyła się szybko po całym niemal Wschodzie moja i Halefa sława. A sławniejsze były jeszcze ode mnie dwa moje karabiny. O jednym z nich mówiono, że trafia bez

104