Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   78   —

i dlatego też długi czas jechaliśmy, nie popasając. Wreszcie natrafiliśmy na pożądany trop, i to właśnie tam, gdzie się tego spodziewałem, to jest w miejscu, gdzie kierunek koryta zbiegał się z kierunkiem naszej podróży. Tu już należało zwrócić baczną uwagę na obie strony wąwozu, bo było możliwe, że sendador czaił się gdzieś, jak to nam wyraźnie przyrzekł. Niestety, zamiast niego, zauważyliśmy po prawej stronie przybitą do drzewa kartkę. Zsiedliśmy z koni, zaciekawieni, co zawiera ta osobliwa korespondencya. Monteso pierwszy zdjął ją z drzewa i przyniósł do mnie. Kartka zawierała następujące słowa:
„Jeszcze dwa dni drogi za moimi śladami ciągle na zachód“.
Spojrzeliśmy po sobie zdziwieni, gdyż była to dla nas wielka niespodzianka. Dlaczego bowiem sendador pojechał naprzód sam, nie oczekując na nas tutaj? Widocznie miał ku temu ważny jakiś powód.
— Nie dowierza nam — zauważył brat Hilario.
— Ja sądzę inaczej — odrzekłem. — Gdyby sendador miał nam niedowierzać teraz, to równie musiałby nam niedowierzać i po dwóch dniach. Jestem pewien, że kierował się tu innymi powodami.
— Ale jakimi?
— Gdybyż to wiedzieć! Zobaczmy, czy zostawił poza sobą wyraźny trop.
Zsiadłem z konia i udałem się pod drzewo, na którego pniu przybita była kartka. Tu już kończył się drzewostan, a poza niedużym pasem krzaków otwierał się szeroki pampa. Tam właśnie biegł trop sendadora, a więc wytyczna linia naszej dalszej drogi.
Nie troszcząc się już o ślady, począłem natomiast przypatrywać się miejscu na pniu platana, w którem zatknięta była kartka. Ku memu wielkiemu zdziwieniu spostrzegłem, że w pniu znajdował się znak noża, i to dosyć dużego, o klindze szerokości około ośmiu centymetrów. A więc musiał to być cuchillo, nóż dosyć okazały, którego sendador nie mógł ukryć przy sobie,