Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   77   —

— No, no! nie tak prędko! Straciłeś pan u nas zaufanie, i wiele jeszcze czasu upłynie, zanim je pan odzyskasz i zasłużysz sobie na to, byśmy go uważali za godnego nas towarzysza. Otrzymasz pan amunicyę wówczas, gdy się przekonamy, że istotnie zdolny jesteś do dotrzymania złożonej obietnicy.
Myśli tej przyklasnęli wszyscy towarzysze, a Gomarra spojrzał na nich ponuro, jakby z wyrazem groźby, co nie uszło mojej uwagi, pomimo, że inni tego nie spostrzegli.
— Dobrze, bracie Jaguarze! — odrzekłem. — Jeśli się okaże, że Gomarra zasługuje na nasze zaufanie, nie omieszkam zwrócić mu amunicyi.
Na tem się skończyło. Dosiedliśmy koni i ruszyliśmy wyschłem korytem w dół.
Jechałem obok brata Hilaria na samym przodzie, bacząc pilnie na ziemię, czy nie zauważę śladów sendadora, lecz było to daremne. Po dwu godzinach zauważyłem, że wskutek zakrętu koryta nałożyliśmy znacznie drogi i że wobec tego sendador, jako dobrze obeznany z okolicą, prawdopodobnie wyminął zakręt na przełaj, a więc i śladów jego w tem miejscu być nie mogło.
— Mnie się zdaje — rzekłem do brata Hilaria, — że napotkamy na ślady sendadora dopiero w tem miejscu, gdzie koryto przybiera znowu główny kierunek naszej drogi, i teraz szkoda trudu dla szukania śladów. Lepiej natomiast zwracajmy uwagę na Gomarrę, bo mu nie dowierzam.
— Sądzisz pan, że ten furyat gotów powtórzyć napad?
— Nie na mnie. Ale gdyby spotkał sendadora, ręczę, że pierwszym krokiem jego byłoby rzucenie się na zbiega w zamiarze mordu. Wnioskuję to ze spojrzenia, jakiem obdarzył nas, gdyśmy mu nie chcieli oddać nabojów. Trzeba mieć baczne na niego oko.
Postanowiliśmy nie spoczywać dopóty, aż napotkamy ślady sendadora, lub gdy nas noc zabiegnie,