z was nie ruszę i będę się starał wynagrodzić przykrość, jaką wyrządziłem waszemu dowódcy.
— Skoro pan tak bardzo nalegasz — rzekłem, — to mogę się zgodzić, ale pod warunkiem, że nie porwiesz się na sendadora. Możesz pan być pewny, że najmniejsze pańskie wykroczenie przeciw mej woli nie ujdzie teraz na sucho, i biada panu wówczas, gdybyś się pokusił raz jeszcze uczynić coś podobnego, jak przed chwilą.
— Jakto? czyżby sendador miał ujść kary?
— Bynajmniej, Gomarro! Nie mam zamiaru przeszkadzać panu w wykonaniu sprawiedliwości. Ale w interesie naszym leży oszczędzać go, dopóki nie zaprowadzi nas do Pampa de Salinas. Potem możesz pan robić z nim, co zechcesz.
— Nie będzie go pan wtedy ochraniał?
— Wcale nie mam zamiaru stawać w obronie zbrodniarza. Ale przypuszczam, że on sam będzie o tyle przezorny, iż zabezpieczy się przed napaścią z pańskiej strony.
— Ha, skoro tak... Oby tylko nie ulotnił się, gdy nas zaprowadzi na miejsce. Może pan wpłynie na niego...
— Ani myślę. Nam dotrzyma on słowa. Niechże więc i pan zachowaniem się swojem nie budzi w nim żadnego podejrzenia, a wówczas zostanie on z nami bez obawy. Przeciwnie, gdybyś pan dał mu cokolwiek do zrozumienia, wówczas będzie się strzegł i może czmychnąć przy lada okoliczności.
Z twarzy Gomarry można było wnosić, że słowa jego nie są bynajmniej szczere i że żywi w sobie podstępną jakąś myśl. By jednak myśl tę ukryć jeszcze lepiej, rzekł z dobrze zamaskowanem udaniem:
— Dobrze; przyrzekam, że odłożę swą zemstę aż do tego czasu, kiedy sendador nie będzie panu potrzebny. Czy wobec tego weźmie mię pan ze sobą?
— Spróbuję raz jeszcze.
— Dzięki. Sądzę, że odda mi pan teraz naboje.
Już miałem to uczynić, gdy wtem ozwał się brat Hilario:
Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/94
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
— 76 —