Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   75   —

— I przebaczy mu pan? — zapytał brat Hiario.
— Przebaczę.
— Jabym jednak radził nie brać go z sobą. Ten człowiek będzie się starał wszystkiemi siłami wykonać zamierzone morderstwo.
— Właśnie dlatego przyjmę go, bo lepiej mieć wroga zawsze na oku, niż obawiać się ustawicznie, że lada chwila wysunie się nagle z ukrycia. Jeżeli będziemy na niego dobrze uważali, to niemożliwe, aby mu się udał zamach.
Przyznano słuszność temu mojemu rozumowaniu, i czekaliśmy jeszcze z godzinę, ale Gomarra nie wrócił, a zatem, nie tracąc więcej czasu, postanowiliśmy ruszyć w dalszą drogę. Konie nasze pasły się opodal, poprzymocowywane na lassach. Gdyśmy się tam udali, by je osiodłać, znaleźliśmy siedzącego wśród nich na ziemi Gomarrę, który snadź oczekiwał naszego przybycia. Spostrzegłszy mnie, zerwał się z ziemi i począł błagać:
— Sennor! Ja wiem, że postąpiłem podle. Teraz jednak żałuję swego czynu i błagam o przyjęcie mię napowrót do swego grona...
— Aby znowu życie moje było w niebezpieczeństwie?... Niegłupim...
— Ja nie chciałem tak źle...
— Aha! więc to był tylko żart? Patrzcie! strzelał do mnie z odległości zaledwie trzech kroków i powiada, że to był żart!
— No, tak... ale człowiek w gniewie zapomina, co robi...
— Trzeba umieć panować nad sobą! Co pan sobie właściwie myślisz? za kogo mnie masz? Nie jesteś pan moim sługą, ani ja nie jestem pańskim zwierzchnikiem; nic nas nie łączy, i możesz pan sobie pójść, gdzie mu się podoba.
Widząc, że się nie dam uprosić, zwrócił się teraz z błaganiem do mych towarzyszów:
— Przysięgam, że palcem nawet przeciw żadnemu