Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   69   —

— Tego nie uczynię. Szczególnie względem Peny nie zdobyłbym się na ten krok.
— Pojadą więc z nami. Ale co w takim razie będzie, gdy sendador przyłączy się do nas po drodze? Toż Gomarra rzuci się na niego niechybnie.
— Niekoniecznie. Sendador nie jest głupi i nie przyłączy się do nas otwarcie. Przypuszczam, że da on tylko znak o sobie, następnie zaś postawi swoje warunki, a dowiedziawszy się o Gomarze, urządzi się odpowiednio do tego. Być może nawet, będzie się domagał, byśmy odpędzili Gomarrę od siebie, czego znowu nie będziemy mogli uczynić, bo wówczas odpędzony ścigałby nas potajemnie i starałby się zastrzelić sendadora z zasadzki; ten zaś, zmuszony mieć się ciągle na baczności, może wkońcu uśmiercić Gomarrę. Paść może w takich okolicznościach jeden albo drugi, a to byłoby nam wcale nie na rękę. Sądzę więc, że będzie najlepiej, jeśli Gomarra pojedzie z nami, i będziemy go mieli ciągle na oku. Z tego też względu byłbym za tem, aby im obydwom powiedzieć całą prawdę.
— W takim razie niech pan będzie przygotowany na gorzkie wymówki z ich strony.
— Nie boję się wymówek i mam nadzieję, że rzecz da się załatwić korzystnie.
W tej chwili wrócił Pena. Miał minę wielce niezadowoloną. Zwróciwszy się do mnie, rzekł:
— Miał pan słuszność. Głupio zrobiliśmy, uganiając się pomiędzy krzakami w nocy za sendadorem. Teraz sam dyabeł w śladach się nie zoryentuje.
— To było spodziewane.
— Ja również wiedziałem o tem z góry. Ale przecie bodaj dla formy musiałem coś robić, a nie siedzieć z założonemi rękoma — odrzekł, spoglądając z wyrzutem o obecnych. — Wyglądacie tak, jakby to było dla was zupełnie obojętne, że drab zbiegł zupełnie bezkarnie.
— O, nie jest to nam obojętne. Ale mamy pewne