Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   68   —

Takim to więc sposobem udało mi się pogodzić dwóch zaciętych do niedawna wrogów ku wzajemnemu ich dobru. Czerwonoskórzy przekonali się, że trwały przyjacielski stosunek z białymi może im wyjść tylko na korzyść, zwłaszcza, jeśli ci zdecydują się osiąść tu na zawsze. Biali zaś radzi byli, że nareszcie bez przeszkód będą się mogli zadomowić w tym kraju, zapewniając sobie spokój. Teraz, po zawarciu zgody z tubylcami, odechciało się im nawet ścigać sendadora.
W obozie odbyło się następnie formalne posiedzenie, na którem postanowiono, że Indyanie będą szli na rękę osiedleńcom we wszystkiem, biali zaś mają cofnąć się z tej okolicy, gdyż wcale zamiarem ich nie było wciskać się aż tak daleko, a tylko sendador zaprowadził ich tu mimo ich woli. Teraz podążą do owych opuszczonych dawnych siedzib i nie będą zabierali dziewiczej ziemi Indyanom.
Niebawem zwinięto obóz, zaprzężono konie i woły do wozów, i cała karawana ruszyła w towarzystwie Indyan z powrotem tą samą drogą, którędy prowadził ją tu sendador.
Pena i Gomarra, którzy rankiem tego dnia wybrali się byli na poszukiwanie śladów sendadora, nie wrócili jeszcze do odjadu osiedleńców. Po odjeździe więc karawany byli przy mnie tylko ci, którzy uznali słuszność mego postępowania względem sendadora.
— Co jednak będzie z Peną i Gomarrą? — troskał się brat Hilario. — Wszak oni mają stanowczy zamiar towarzyszyć nam i aż wrą chęcią zemsty na zbiegu, pan zaś postanowiłeś go oszczędzić. Jak pogodzić jedno z drugiem? Czy nie lepiej powiedzieć im to otwarcie?
— Nie wiem. Pena jest moim dawnym i dobrym przyjacielem, nie mogę więc ukrywać przed nim tak ważnej sprawy, bo uczułby się obrażonym. Przeciwnie zaś, gdy się dowie o wszystkiem, uspokoi się i przyzna mi słuszność. Natomiast Gomarra nie da za wygraną.
— Możebyśmy ich pozostawili?