Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   67   —

— A nic. Przykro mi, żem mu nie złamał bodaj jednego żebra. Czyż nie żal, że pięści moje nie miały tej przyjemności?...
— Znajdzie się jeszcze czas na to — uspokoiłem go. — Kto zresztą może wiedzieć, czy się to na co nie przyda, że drab nam uciekł.
Przy tych słowach machnąłem ręką porozumiewawczo, i to go uspokoiło. Turnerstick, również objaśniony przeze mnie w podobny sposób, przyznał słuszność, że niema czego zawczasu żałować.
Spożywszy prawie w milczeniu wieczerzę, pokładliśmy się spać. Noc minęła zupełnie spokojnie, a równo ze świtem przybył do obozu Gomez z zapytaniem, czy mogą odwiedzić nas Indyanie. Zgodziłem się, ale pod warunkiem, że na razie przybędzie najwyżej piętnastu.
Osadnicy mieli ze sobą rozmaite drobiazgi i świecidełka w przewidywaniu, że przy zetknięciu się z Indyanami będą mogli zjednać ich sobie owemi błyskotkami. Gdy więc przybyli do obozu czerwonoskórzy wojownicy Gomeza, osadnicy obdarowali ich hojnie owymi drobiazgami. Indyanie nie posiadali się z radości; niespodziane podarunki usposobiły ich dla nas jak najżyczliwiej. Oczywiście zbyteczną już po tym wstępie była ostrożność, i pozwoliłem przybyć wszystkim naraz; oni zaś, na dowód, że stali się nam przyjaciółmi, wrzucili do ognia wszystkie strzały z kołczanów.
To dobre dla nas usposobienie czerwonoskórych należało wzmocnić i utrwalić, poradziłem więc osadnikom, aby urządzili odpowiednie dla gości tych przyjęcie.
Osiedleńcy mieli na swych wozach cukier, rum, wódkę i inne smakołyki. Zawieszono nad ogniskiem wielki kocioł, i kobiety przyrządziły gróg. Gościnność białych tak ujęła obydwóch naczelników Indyan, że zaproponowali osiedleńcom zawarcie świętego przymierza, co też z wszelkiemi ceremoniami i w pośród poważnej uroczystości zostało przeprowadzone.