Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   65   —

Po niejakimś czasie poczęli po jednemu wracać do obozu mężczyźni, co się byli wyprawili na poszukiwanie sendadora. Przedostatnim był Pena, ostatnim zaś Gomarra. Obaj, ogromnie wzburzeni ucieczką sendadora, poprzysięgali sobie pomimo wszystko dostać go w swe ręce. Szczególnie Gomarra nie posiadał się ze wściekłości.
— Mieliśmy go — syczał przez zaciśnięte zęby, — mieliśmy w swej mocy! trzeba było tylko z mej strony wyciągnąć rękę i wsadzić mordercy nóż między żebra, a zbrodnia byłaby pomszczona. Niestety, sprawiedliwa pomsta minęła go... a winien temu jedynie pan — dodał, zwracając się ku mnie.
— Ja? — wzruszyłem ramionami zdziwiony. — A to jakim sposobem?
— No, no! proszę się nie wypierać! Pan należysz do tych ludzi, co to bez racyi usiłują innym robić dobrze i nawet najgorszych zbrodniarzy nie chcą krzywdzić. Gdybym to ja był go schwytał, uśmierciłbym łotra natychmiast, podczas gdy pan obszedłeś się z nim, jak z jaką dostojną osobą. A rezultatem tego głupstwa jest oczywiście ucieczka zbrodniarza...
— Nie mogę słów pańskich brać seryo, gdyż jesteś wzburzony — odrzekłem. — A tylko jedynie zastrzegam się przeciw nazywaniu głupstwem mego postępowania. Jeżeli uważasz pan mię za człowieka głupiego, to mogę tylko udzielić mu rady, byś sobie wyszukał mędrszego towarzysza i wykonawcy swych zamiarów, albo też spróbuj pan sam sobie radzić bez mojej pomocy. Proszę więc nadal nie krępować się moją osobą.
Widziałem, że na te słowa jeszcze go większy gniew ogarnął, — lecz się zmitygował i, mrucząc coś pod nosem niewyraźnie, usiadł koło ognia.
Usposobienie względem mnie wśród osadników jeszcze z tego powodu pogorszyło się znacznie, że z pojmanymi Indyanami postępowałem łagodnie. Ale żaden z niezadowolonych nie wystąpił z głośną wy-