Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   61   —

dla mnie nic pilniejszego, jak zawrócić do swoich, by ich zawiadomić, na co się zanosi.
Ledwie zawróciłem w kierunku miejsca, gdzie pozostał brat Hilario, o uszy moje obił się wyraźniejszy jakiś szmer. To trzy osoby oddzieliły się od gromady i podążyły w kierunku naszego ognia. Wyprzedziłem ich co prędzej i złączyłem się z bratem Hilario. Ponieważ światło z naszego ogniska dochodziło aż tutaj, z łatwością rozpoznałem wśród tych trzech ludzi, co się odłączyli od Indyan, Gomeza.
— Ci dwaj inni są zapewne naczelnikami — szepnął brat Hilario.
— Byłoby to dla nas bardzo pomyślne, bo schwytawszy ich, mielibyśmy w ręku ważnych zakładników — odpowiedziałem szeptem.
— Rzucimy się więc na nich?
— Tak, ale ostrożnie. Braciszek niech weźmie w swą opiekę Gomeza, a ja tych dwóch jego towarzyszów.
Poczołgaliśmy się na czworakach ku idącym, i teraz dopiero stwierdziłem, jak byliśmy nieostrożni, zakładając ognisko na tak odkrytem miejscu; dzięki niemu bowiem, mogliśmy być widziani, jak na dłoni, i co do jednego wystrzelani zatrutemi strzałami.
Brat Hilario umiał pełzać i czaić się istotnie, jak jaguar, pod którego mianem był znany, więc trzej Indyanie nie dosłyszeli najmniejszego szmeru z naszej strony, choć zbliżyliśmy się do nich na odległość kilku zaledwie kroków. Wyciągnąłem przed siebie ręce, jak zwierz drapieżny pazury, i jednym skokiem wpadłszy pomiędzy nich, chwyciłem za gardło jedną ręką jednego, drugą drugiego, a brat Hilario równocześnie rzucił się na Gomeza. Nepad był tak nagły, że Indyanie na razie nie mogli sobie nawet zdać sprawy, co się z nimi stało. Zauważyłem, że ręce i nogi drżą im konwulsyjme.
— Teraz naprzód do naszych! — szepnąłem bratu Hilario i popchnąłem obu przed siebie. Brat prowadził