Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   60   —

w takim wypadku, gdyby życiu naszemu zagrażało niebezpieczeństwo. Mniejsza zresztą o to. Sendador ciągle nasłuchiwał w stronę otworu, jakby spodziewał się stamtąd pomocy, i wygadał się nawet, że nie ze wszystkiem pozbawiony jest ratunku.
— Czyżby było drugie wyjście z podziemi?
— Pena twierdził stanowczo, że jest tylko to.
— Przypuszczam jednak, że Indyanie znają rozkład ruin lepiej, niż on, a może nawet umyślnie ukryli to drugie wyjście, nikomu go nie wskazując.
— To bardzo możliwe, i musimy zobaczyć przez otwór w sklepieniu, co się tam dzieje. Zdaje mi się, że dym tamtędy wcale już nie wychodzi. Chodźmy. Jeżeli Indyanie istotnie uszli, to dla nas wcale niedobrze! Mogą nas każdej chwili zasypać zatrutemi strzałami.
Otwór w sklepieuiu znajdował się o jakie sześćdziesiąt kroków od naszego ogniska. Ja z bratem Hilario podeszliśmy cichaczem do owego wylotu i zajrzeliśmy w głąb. Wewnątrz podziemia było zupełnie ciemno i cicho. Nakazałem tedy braciszkowi, by się położył za złomami kamieni i nie ruszał się aż do mego powrotu, sam zaś poczołgałem się wzdłuż murów dalej, nasłuchując i rozglądając się. Na razie nic podejrzanego nie zauważyłem i dopiero po dłuższem wyczekiwaniu uderzyły mój słuch jakby szepty jakieś, a następnie doszedł mych uszu jakby stuk lasek, któremi się podpierano.
Czyżby nabijano rury do wyrzucania zatrutych strzał? — pomyślałem.
Nie zważając jednak na niebezpieczeństwo, poczołgałem się dalej i spostrzegłem sporą liczbę ludzi, zbitych w gromadkę i rozmawiających szeptem ze sobą. Byli to niewątpliwie Indyanie, ale czem byli zajęci, nie mogłem dojrzeć z powodu ciemności. Na razie zresztą wystarczyła mi pewność, że Indyanie wyszli z kryjówki i widocznie naradzali się, w jaki sposób urządzić napad na nas i na obozowisko. Rzecz prosta — nie było