Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   59   —

— Proszę się zwrócić do Montesa; on panu powie.
Yerbatero począł mu opowiadać nasze przygody, lecz nie dokończył, gdyż wkrótce wrócili osadnicy i natarczywie poczęli się domagać, abym zezwolił na ukaranie sendadora przez powieszenie. Oczywiście sprzeciwiłem się temu, zarówno, jak i brat Hilario oraz yerbaterowie. Turnerstick i Larsen zrzekli się udziału w tej sprawie.
Rozumie się, że wobec takiego rozdwojenia powstały sprzeczki gwałtowne, więc poradziłem, aby utworzono coś w rodzaju sądu, mianowicie, aby jedna i druga strona wydelegowały mówców, t. j. oskarżycieli i obrońców, a następnie, aby przez głosowanie ogólne postanowiono, jak ostatecznie w tej sprawie postąpić.
Gomarra jakby odgadł moje życzenie i postawił wniosek, aby sendadora zaprowadzono do obozu, i tam w obecności kobiet niechby się odbył formalny sąd.
— Tak, ale przecie kilku z was musi tu zostać — rzekłem, — gdyż musimy przecie dopilnować, aby nam Indyanie nie pouciekali. Może więc będzie dobrze, gdy ja zostanę tutaj z yerbaterami, a wy odprowadzicie podsądnego do obozu. Zwracam jednak waszą uwagę, że nas siedmiu jesteśmy stanowczo przeciwni zasądzeniu sendadora na śmierć.
— A któż będzie przemawiał w imieniu waszej partyi? — zapytał Gomarra.
— Brat Hilario.
— Dobrze więc, chodźmy! — odrzekł i pochylił się nad jeńcem, by mu rozwiązać nogi, poczem obejrzał rzemienie na rękach i na szczęście nie zauważył, że są rozluźnione.
Wzięli go następnie między siebie i poprowadzili ze wzgórza w stronę obozowiska — ich zdaniem na śmierć, mojem zaś na wolność.
Po chwili jednak rozległy się w ciemności krzyki i wołania: „Łapaj, trzymaj!“ a po zboczu wzgórza