Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   57   —

tylko rzemienie na rękach, a potem poddam ludziom myśl, aby zaprowadzili pana do swego obozu. Zgodzą się na to, przyczem rozwiążą panu nogi i poprowadzą. A wówczas...
— Wspaniale! Proszę więc rozluźnić mi więzy.
— Ba, ale jeszcze jeden warunek. Gdzie potem odnajdziemy pana?
— Jutro rano jedźcie napowrót tym samym wąwozem, którym przybyliście tutaj, a ja was spostrzegę i przyłączę się.
— Proszę tylko nie wyprowadzić nas w pole, sennor Sabuco.
— Co też pan mówi? Przecie w moim własnym interesie leży odczytanie dokumentów, które posiadam.
— Dobrze. Rozluźnię więc panu rzemienie, ale musisz pan nosić się tak, jakby były nienaruszone; nawet potem, gdy już pan uciekniesz, musisz rzemienie zachować na rękach, aby w razie pojmania pana nie domyślili się, żeśmy panu do ucieczki dopomogli.
— Zastosuję się do tego.
— Ale co pan zrobisz potem bez broni i konia?
— Na razie nie są mi potrzebne, a później znajdzie się wszystko, i proszę się zbytnio o mnie nie troszczyć.
— Przyrzekasz pan więc, że nie przedsięweźmiesz przeciw nam nic wrogiego?
— Przyrzekam. Zresztą zaszkodziłbym tem chyba najwięcej samemu sobie.
Rozwiązałem rzemień na rękach jego, on zaś wziął obydwa końce w dłonie i rzekł:
— Dziękuję, sennor, i tuszę sobie, że uczyniłeś pan to bez jakichś ukrytych zamiarów. Ponieważ zaś nie znam pana dotychczas, radbym bodaj cokolwiek usłyszeć...
— Dowiesz się pan później.
— Mamy przecie dość czasu, zanim ci osadnicy wrócą tutaj.