Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   54   —

— Dobrze, że sobie poszli. Jak pan sądzi: czy w naszych okolicznościach można dopuścić, aby powiesili sendadora?
— Ja osobiście jestem przeciwny temu.
— I ja również, jak niemniej i moi towarzysze. Idzie nam przecie o rysunki i o kipus.
— Ba, ale czy nam się uda przeszkodzić tym ludziom w wykonaniu zemsty?
— Obawiam się, że będzie to bardzo trudne. Co innego Gomez, który został ułaskawiony ze względu na to, że przecie musiał stanąć względem nas na tem, a nie na innem stanowisku. Sendadora zaś w tym wypadku nic nie tłomaczy i wszystko go potępia.
— Jedynem wyjściem dla nas byłaby tu chytrość, gdyż protesty nasze ani prośby wcale nie pomogą. Sądzę zatem, że dobrze będzie, gdy mu ułatwimy ucieczkę.
— Niezła myśl. Ale co potem?
— Potem będzie oczekiwał na nas w umówionem miejscu, i przypuszczam, że dotrzyma słowa.
— Powinien! Przecie jemu zależy na panu, po którym wiele się spodziewa, a w szczególności, że pan odcyfruje jego dokumenty, tyczące się skarbów. Możebym ja z nim pogadał?
— Dobrze.
Sendador podczas tej cichej naszej rozmowy tak jakby nasłuchiwał w kierunku podziemi, jakby wyczekując stamtąd pomocy, co zresztą było zupełnie usprawiedliwione. Yerbatero, podszedłszy teraz do niego, rzekł:
— Bardzo mi przykro, sennor Sabuco, że najniespodziewaniej dla mnie okazałeś się zbrodniarzem. Może jednak skruszysz się pan w sercu i wyznasz dobrowolnie całą prawdę.
— Czego pan chcesz ode mnie? Mnie jeszcze bardziej przykro, że stary mój przyjaciel wierzy podobnym bredniom.
— Otóż ja, jako stary pański przyjaciel, twierdzę,