Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   50   —

dlić się i poprosić o pociechę religijną brata Hilaria, bo zbliża się twój koniec. Przysiągłem bowiem, że zastrzelę mordercę za pierwszem spotkaniem, a że spotkałem go właśnie, więc teraz pozostaje mi tylko dotrzymać przysięgi.
I z tą groźbą odwrócił się od niego, jakby mu ból sprawiało samo patrzenie na zbrodniarza.
Gomarra gadatliwością swoją popsuł mi niebacznie wszystkie plany. Sendador nie powinien był dowiedzieć się, że między nami jest ktoś, kto pragnie pomścić na nim śmierć drogiej sobie osoby, bo z chwilą, gdy się o tem dowiedział, nie mógł nas już prowadzić do Słonego jeziora. A przyznam się, że byłem bardzo ciekaw zobaczyć kipus i rysunki, dotyczące ukrytych skarbów, o których mi Monteso opowiadał.
— Przeczysz pan wszystkiemu z niesłychanym uporem — ozwałem się. — Ale, niestety, na wszystko mamy niezbite dowody, i wykluczone jest, abyś pan mógł wyłgać się w jakikolwiek sposób.
— Czego znów pan chcesz ode mnie? — odparł, obrzucając mię lekceważącem spojrzeniem. — Nie znam pana... jesteś pan zresztą tutaj zupełnie obcy...
— No, tak. Ale znana mi jest dokładnie pańska osoba.
— To szczególne!
— Przedewszystkiem powiem panu, że było bardzo wielką głupotą z pańskiej strony wypierać się porozumienia z Indyanami. Otwarte przyznanie się byłoby nie pogorszyło wcale pańskiego położenia.
— Ja nigdy nie kłamię.
— Ba, ale Gomez wyznał nam wszystko.
— Gomez? W jaki sposób mogłeś pan z nim się rozmówić?
— Otóż już przez to samo zapytanie zdradziłeś się pan w zupełności. Gomez oczywiście czekał tutaj na pana, a ponieważ przybyliśmy tu wcześniej, więc udało się nam pochwycić go i wymusić na nim zeznania.