Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   47   —

Zgodziłem się na to. Odebrałem sendadorowi karabin, nóż i rewolwer, a Larsen, postawiwszy draba na ziemi, chwycił go za kark i rozkazał:
— Marsz naprzód! A jeśli pan będziesz się sprzeciwiał, ukręcę mu głowę, jak pisklęciu!
Groźba ta bynajmniej nie wyglądała na żarty. Sternik trzymał draba tak silnie, że mógł go poprowadzić bez żadnego oporu aż na miejsce, gdzie znajdowali się nasi. Gdyśmy się wśród nich znaleźli, Harrico krzyknął:
— Dajcie mi tu tego gałgana, niech się z nim rozprawię!
— Zaraz, zaraz — odrzekłem. — Przedewszystkiem trzeba go skrępować i rozpalić ogień. Niech widzi, z kim ma do czynienia.
Nie zwlekając, towarzysze moi skrępowali jeńca tak, że nie mógł się ani poruszyć, podczas gdy inni, nazbierawszy suchych gałęzi, rozpalili ognisko. Gdy płomień buchnął, mogłem przypatrzyć się twarzy sendadora. Ostre jej, nieregularne rysy znaczył wyraz jakby zdziwienia, nie zaś poczucia jakiejkolwiek winy. Spoglądał czas jakiś po wszystkich ponuro, a wreszcie przemówił:
— Ależ, panowie, nie pojmuję dlaczego obchodzicie się ze mną, jak ze zbrodniarzem! Ja przecie nic nie jestem winien. To jakaś przykra pomyłka!
I na swoje usprawiedliwienie począł zmyślać najrozmaitsze kłamstwa, a nawet pow o łał się na Montesa, który jednak, przekonawszy się już dowodnie o wartości moralnej tego człowieka, rzekł:
— Proszę się nie powoływać na mnie, bo ja wcale nie myślę stawać w obronie przewrotnego człowieka.
— Jakto i pan? i pan przeciwko mnie? Więc wszyscy już uwzięli się na mnie?
— Nie udawaj pan niewinnego! Znane nam są jego sprawki, i mamy w rękach dowody. Przykro mi że swego przyjaciela muszę uważać teraz za mordercę,