Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   45   —

nikiem wróciłem do wyłomu w murach, by doczekać się tam sendadora. Larsena wybrałem sobie za towarzysza dlatego, że mógł mi być wielce pożytecznym w razie, gdyby przyszło do zmierzenia się z sendadorem.
Ukryci w ruinach, oczekiwaliśmy niezbyt długo, bo już po upływie paru minut usłyszeliśmy w pobliżu wzgórza głośne skrzypienie wozów i głosy kobiet oraz poganiaczy. Krzątali się zapewne około rozłożenia obozu, gdyż wkrótce zapłonęło u stóp wzgórza wielkie ognisko.
— A więc niebawem można się spodziewać i sendadora — zauważył sternik. — Cieszę się, że będę miał sposobność pokazania mu swej siły.
— Tylko niechże mu pan żeber nie połamie, gdyż wiadomo panu, że go potrzebujemy. A teraz cicho!
Po niejakimś czasie usłyszeliśmy kroki, a po chwili ukazała się u ruin wysmukła i chuda postać sendadora. Nie zadawał sobie widocznie trudu z zachowaniem ostrożności, czując się zapewne tutaj bezpiecznym, przyczem musiał znać dokładnie miejsce, bo zbliżył się wprost do wyłomu w ruinach.
Wstałem nagle z miejsca i stanąłem przed nim.
— Carramba! — zaklął, cofając się krok wstecz. — Po kiego licha, Gomez, tak nagle wyłazisz z pod ziemi, niby dyabeł jaki? To może nawet najodważniejszego wyprowadzić z równowagi. Są twoi ludzie?
Wziął mię za Gomeza, gdyż w mroku na tle szarego muru ruin nie mógł mię poznać.
Na to pytanie, naśladując głos Indyanina, odpowiedziałem napół szeptem:
— Są tam, sennor! — i wskazałem w kierunku podziemi.
— Idę więc, by wydać odpowiednie rozkazy. Wszystko udało się znakomicie. Mężczyźni z ekspedycyi są już na wyspie, i wnet pożrą ich krokodyle; kobiety zaś nie domyślają się niczego, bo wmówiłem w nie, że ich mężowie udali się naprzód. Będziecie