Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   34   —

mych Turnersticka z Północnej Ameryki, i można sobie wyobrazić, jak serdecznie się witali.
— Ależ, sennor! — pytał brat Hilario swego znajomego z Buenos Ayres, — co was aż w te strony przywiodło?
— Chcieliśmy zobaczyć Nuestro Sennor Jesu Cristo de la floresta[1].
— Toż to wcale nie tutaj!
— Wiemy, ale cóż z tego, kiedy spostrzegliśmy się zapóźno. Sendador jest łotrem! Tak mu ufaliśmy, a on oszukał nas haniebnie! Miał nawet tyle bezczelności, że sam się do tego przyznał. Ale co wy robicie w tych okolicach?
— Przybywamy wam właśnie z pomocą.
— Skądżeście się dowiedzieli o tem, że jesteśmy w niebezpieczeństwie?
Pytanie to wymagało, rzecz prosta, dłuższego wyjaśnienia, więc brat Hilario opowiedział o wszystkiem. Obecni przerywali mu ustawicznie wykrzyknikami oburzenia na sendadora, zwłaszcza, gdy się dowiedzieli o zaprzedaniu kobiet i dzieci Indyanom. Brat Hilario jednak pocieszał ich:
— Bądźcie spokojni! Dotychczas nic złego nie stało się wam jeszcze, i mamy nadzieję, że całkowicie odwrócimy od was niebezpieczeństwo.
— A napad na tabor? — Będzie urządzony dopiero dziś około północy, mamy więc dość czasu przeszkodzić temu.
— No, to chwała Bogu! Pomówimy o tem jeszcze w wolniejszej chwili. Teraz zaś powiedzcie nam tylko, gdzie jest w tej chwili sendador?
— Razem z karawaną.
— A więc w opuszczonych osadach?
— Nie, w drodze do krzyża, o którym wspominaliście.

— Nasze więc kobiety i dzieci są zupełnie w jego mocy, a my tu nic na to poradzić nie możemy...

  1. Jezus Chrystus na puszczy.