Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/479

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   437   —

— Jeżeli Zulowie mają zamiar napaść na was, to z pewnością nie uczynią tego przed nocą. My zaś, chcąc dostać się do nich, mamy czas wyruszyć o północy. W jednym więc i w drugim wypadku czas jest na dokończenie obrad. A zebrać się ponownie będzie trudno, bo musicie udać się wkrótce w innym kierunku, aby przejąć transport broni.
— Słusznie — zauważył Zingen. — Gdyby tylko była pewność, je jutro rano zastaniemy jeszcze Sikukuniego w owym lesie.
— I że nie zechce napaść na nas właśnie o tym czasie — dodał Jan.
— Jakto?
— Ano, jest to zupełnie proste. Jeżeli naprzykład wyruszy o tym samym czasie, co my, to łatwo się może z nami rozminąć, i wówczas wszystko przepadło.
— A więc lepiej będzie, jeśli wyruszymy natychmiast i...
— I Zulowie nas zauważą — przerwałem. — Ale wybaczcie mi, panowie, że używam tu wyrazu „nas“; wasze jednak sprawy uważam niejako za swoje, a wplątawszy się raz w to błędne koło, nie mogę was opuścić, dopóki się nie upewnię, że się one pomyślnie dla was rozwikłają.
Na te słowa moje przystąpił do mnie van Hoorst i, podawszy mi rękę, rzekł:
— Z mowy pańskiej wynika, że jesteś z nas niezadowolony. A przecie postępowaniem swojem dowiodłeś pan wielkiej dla nas życzliwości, i winniśmy mu za to wdzięczność. Ponieważ zaś nie rozporządzamy zbyt dużą liczbą ludzi i broni, więc pomoc pańska ma dla nas ogromne znaczenie. Proszę się zatem nie zniechęcać, lecz pomódz nam łaskawie a życzliwie. Co do kwestyi napadu, to ja pierwszy zgadzam się na pański wniosek.
— Dobrze, mynheer. Ale może i van Helmers ma słuszność, więc, aby uniknąć ewentualności rozminięcia się z nieprzyjacielem, radzę wyruszyć najdalej w go-