Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/478

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   436   —

spadł — ozwał się poważnie Jan, kładąc mi rękę na ramieniu, — to Sikukuni drogo mi za to zapłaci. Ale proszę opowiadać dalej!
— Tak, tak, opowiadać, bo szkoda czasu — nalegali drudzy.
Opisałem im w krótkich słowach cały przebieg wypadków od wczoraj aż do tej chwili, a wszyscy słuchali niemal z zapartym oddechem. Gdy skończyłem, obecni chwycili za broń.
— Musimy natychmiast dostać go! — krzyknął Jan, a Zingen dodał:
— Tak jest; jeżeli go schwytamy, to powstanie nie dojdzie do skutku.
— Dawać konie! — zawołał van Hoorst. — Pośpiech tu konieczny!
— Powoli, panowie — wtrąciłem. — Zanim przedsięweźmiecie coś stanowczego, posłuchajcie mnie.
— Dobrze — odrzekł Kees Uys; — jestem pewny, że rada pańska warta jest uwagi.
— Zebraliście się tutaj panowie w celu omówienia bardzo ważnych spraw. Czyż obrady wasze już ukończone?
— Jeszcze nie.
— Czy moglibyście je wkrótce ukończyć?
— Sądzę, że zabrałoby to nam niewiele czasu, bo pozostały już tylko sprawy drobniejsze.
— A zatem czyż nie lepiej skończyć te obrady, niż potem nanowo się zgromadzać?
— Ba, ale tymczasem Sikukuni może umknąć...
— Nie bójcie się. On ma przecie zamiar napaść na was tutaj, a więc prędzej czy później zetknąć się z wami musi. Możliwe jest jednak, że poweźmie on pewne podejrzenie z powodu zniknięcia Anglika. Byłbym przeto zdania, aby nie czekać na niego tutaj, lecz poszukać go w lesie, o którym wspominałem. Chociaż i na to dość jeszcze jest czasu.
— A kiedyż pan radzi to uczynić? — zapytał Jan niecierpliwie.