Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/465

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   423   —

choć jednem tylko słowem skłamiesz, każę ci włosy opalić do samej skóry!
Słysząc to, Kwimbo wziął głownię znowu do rąk.
— Pięknie! dobra! mynheer! — począł wykrzykiwać. — Aj, Kwimbo spali wlosy do skóry, bo wlosy mają dużo tluszczu, a tluszcz pali się... ojoj!
— Jak się nazywasz? — zacząłem badanie.
— Czemba.
— Być może. Ale nie jesteś Makololo; do jakiego więc należysz szczepu? Kafr milczał.
— No?
— Czemba jest Makololo!
— Kwimbo, ognia!
Groźba podziałała znakomicie. Przedtem nie byłbym wręcz uwierzył, aby Kafr aż tak wielką wagę przywiązywał do swej fryzury.
— Czemba chce mówić — jęczał. — Czemba jest... jest... jest...
— Zulu — pomogłem mu.
— Tak, Zulu... — potwierdził, patrząc prawie obłąkanemi oczyma na płonącą szczapę.
— Jesteś wojownikiem Sikukuniego?
— Czemba mówi tak... Mynheer wie wszystko.
— O, tak, wiem wszystko. Przysłał cię tu Sikukuni?
— Sikukuni przysłał mię do Boerów.
— Po co?
— Ażeby Czemba słyszał i widział, co Boerowie mówią i robią.
— A więc jesteś szpiegiem, najętym przez Sikukuniego?
— Tak. Ale... Sikukuni jest zły... Sikukuni zabija i karze... Sikukuni groził... Sikukuni nie jest tak dobry, jak Sami. Czemba powie wszystko...
— No, dobrze. Jeżeli wyznasz wszystko otwarcie, to nic się włosom twoim nie stanie.
— Niech Kwimbo odłoży ogień...