Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/464

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   422   —

ręką za gardło, a drugą uderzyłem potężnie w skroń. Tak uczęstowany, przewrócił się na ziemię, jak kloc, ja zaś tymczasem ująłem konia za uzdę i przekonałem się, że miał na nozdrzach szmatę dla przytłumienia parskania; również kopyta były poobwijane szmatami. Zerwawszy jedną z nich, związałem nią Kafrowi ręce, poczem zawaliłem go sobie na plecy i poniosłem w stronę ogniska, prowadząc konia za uzdę.
Na mój znak podbiegł do mnie Kwimbo, a w świetle ogniska zobaczywszy jeńca, krzyknął:
— Och, mynheer zlapala koń i Kafra! Co to za Kafr? Och, oj, aj! to Czemba! Gdzie mynheer znalazla Czemba? co Czemba robila z koń mynheer?
Istotnie był to mój własny koń, na którym Kafr zamierzał cichaczem umknąć. Jaki jednak mógł być cel tej ucieczki, połączonej z kradzieżą konia?
Czemba, ułożony na wilgotnej ziemi, przyszedłszy niebawem do siebie, otworzył oczy, ale je zamknął nanowo, może ze wstydu lub z bojaźni.
Oddałem konia jednemu z Kafrów, by go zaprowadził do stajni, i kazałem Kwimbowi, aby przywiódł złapanego ptaszka do mego pokoju.
— Jak? — wzbraniał się Kwimbo. — Czemba jest umarly. A może mynheer chce, żeby Czemba nie była umarly?
Skinąłem głową potakująco, wobec czego służący chwycił z ogniska palącą się głownię i zbliżył ją do sztucznej fryzury leżącego na ziemi Czemby. Oczywiście natłuszczone kędziory poczęły w ogniu trzeszczeć, co podziałało na draba tak, że zerwał się na równe nogi i począł krzyczeć, jakby mu nie włosy, ale żywą skórę przypalano.
— Mynheer! patrz! oj! falszywy Makololo żyje! — śmiał się Kwimbo, rozdziawiając gębę od ucha do ucha.
— Dobrze, ale dosyć tego; odłóż szczapę — rozkazałem mu, a do Czemby rzekłem: — Zapytam cię o pewne rzeczy, a ty masz mi odpowiadać. Ale jeżeli