Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/463

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   421   —

Zamierzałem już odejść od ogniska i, odkładając na razie sprawę tarczy na bok, obejść farmę dokoła dla zbadania sytuacyi i ustanowienia miejsc na posterunki, — gdy wtem przyszedł mi na myśl Czemba.
— Znasz ty Czembę, Kwimbo?
— O, Kwimbo go zna. Czemba mówi, że jest Makololo, ale Czemba nie jest Makololo, bo Makololo smaruje skórę gliną, a Czemba tego nie robi.
To oświadczenie Kwimba utwierdziło mię w podejrzeniach.
— Gdzież jest ten Czemba?
— Czemba nie tu; Czemba poszla do stajni.
— Po co? nie wiesz?
— Kwimbo nie wie; Kwimbo nie byla w stajni.
Tego dnia właśnie zwiedzałem stajnię i zauważyłem, że, prócz głównej bramki, znajdowała się tam druga furtka na ogrody. Podejrzenie moje co do Czemby, podającego się za Makolola, wzmogło się tem bardziej. Co on mógł mieć w tej porze do roboty w stajni? Czyż nie przyjemniej było siedzieć koło ognia i zajadać pieczeń razem z innymi? Niedługo myśląc, podążyłem ku stajni, ale nie ku głównemu jej wejściu, lecz od strony ogrodu. Ledwie uszedłem wzdłuż domu parę kroków i skręciłem poza węgieł, uszu moich doleciał jakiś tupot — coś, jakby od domu oddalały się dwie osoby. Nasłuchiwałem chwilę, i wnet dało się słyszeć przytłumione parskanie konia. Podążyłem ostrożnie, ale przyspieszonym krokiem, w kierunku dochodzących głosów i niebawem spostrzegłem ciemne sylwetki, a przybliżywszy się jeszcze kilkanaście kroków, stwierdziłem, że był to jakiś człowiek, prowadzący konia. W tej właśnie chwili otwierał barjerkę w płocie, za którym ciągnęło się pole. Człowiek miał na sobie jedynie fartuch, jaki noszą Kafrowie, a z wysokiej fryzury poznałem, że należał do tego plemienia. Niezawodnie był to Czemba, i postanowiłem go przytrzymać.
Zaszedłszy Kafra z tyłu, chwyciłem go jedną