Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/461

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   419   —

liczbę swych wojowników, a to zabrałoby mu zbyt wiele czasu. Zresztą wie on doskonale, że zjazd już nastąpił, więc musi spieszyć bez wytchnienia, by się nie spóźnić; na farmę zaś prawdopodobnie planuje sobie wrócić później, już jako zwycięzca, o każdej porze i bez zbytniej obawy. Dla pewności wszakże musicie tu przedsięwziąć wszelkie środki ostrożności i zabezpieczyć się przeciw wszelkim napadom. Na służbę zbytnio liczyć nie możecie, nieprawdaż?
— Istotnie. Hotentoci to tchórze, a Kafrów mamy zamałą liczbę.
— Trzeba więc wezwać na pomoc sąsiadów. Czy daleko mieszkają?
— Niebardzo. Do Zelmsta można zajechać na dobrym koniu za godzinę, a w dwa inne sąsiedztwa również mniej-więcej w tymże czasie. Pchnę natychmiast posłańców i pouczę ich, że...
— Co? Ależ przenigdy! Niewolno dawać żadnych ustnych zleceń z tej prostej przyczyny, że przecie pomiędzy służbą znajduje się zdrajca! Czyż nie lepiej napisać parę wierszy do każdego?
— Słuszna uwaga. Przypuszczam, że Zelmst przybędzie natychmiast, Hoblyn przyśle dwóch synów, a Mijer Jeremiasza, który zapewne weźmie z sobą trochę swoich Kafrów.
— A zatem wszystko składa się dobrze i pozostaje mi tylko dowiedzieć się, którędy dostać się można na miejsce zebrania. Muszę bowiem wyruszyć natychmiast, skoro tylko przybędą tu sąsiedzi.
— Jakże ja to panu wytłómaczę nie znającemu tych stron? Czy pan był już kiedy w tych okolicach?
— Nie, ale mam mapę.
— Doskonale. Proszę pokazać.
Dobyłem z pośród swoich przyborów mapę i rozłożyłem ją na stole. Dziewczyna potrafiła szybko zoryentować się w niej.
— Są tu cztery łańcuchy górskie. Między tym oto trzecim a czwartym znajduje się dosyć obszerna do-