Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/460

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   418   —

go o nieżyczliwość, i nie mogę nawet teraz posądzać go, aby był zdolny do czegoś podobnego.
— Kafr i pilny... Czy już samo zestawienie tych dwu wyrazów nie zwraca uwagi, jako rzadka osobliwość? Rozmówię się z nim, bo kto wie, czy on właśnie za pomocą tych przymiotów, jakie pani wyliczyła, nie starał się pozyskać zaufania chlebodawców. Czy jednak wie pani, że muszę was pożegnać, i to już jutro wczesnym rankiem?
— Tak prędko, mynheer?
— Niestety. Nie dlatego jednak chcę was opuścić, że grozi wam niebezpieczeństwo i mógłbym się sam na nie narazić, ale właśnie wyruszę w tym celu, by niebezpieczeństwo to od was uchylić. Przedewszystkiem muszę odszukać Jana i Boerów i powiadomić ich o wszystkiem. Anglicy przysyłają Zulom broń i proch; wiem, że w drodze jest właśnie jeden z transportów, i trzeba go pochwycić. Przypuszczam też, że Sikukuni nie przeszedł gór bez licznej rzeszy wojowników, a zdaje mi się, że wiadome mu jest miejsce, w którem odbywa się zjazd dowódców waszych, i kto wie, czy nie zamierza napaść na uczestników tego zjazdu. Mojem zdaniem, ludzie, którzy z nim byli, tworzą przednie straże jego band.
— Jeżeli to prawda, mynheer, to Janowi grozi niebezpieczeństwo, wobec czego pomoc pańską przyjąć możemy tylko z najgłębszą wdzięcznością. Trzeba go przestrzedz koniecznie!
— Ja też to zamierzam uczynić. Zresztą im większe niebezpieczeństwo grozi jemu, tem mniejsze jest ono tu dla was, gdyż skoro Sikukuni zmierza w tamte strony, to równocześnie nie może być tutaj, i nie macie powodu obawiać się jego powrotu.
— A gdyby zamierzał napaść na nas, zanim wyruszy w drogę na miejsce zjazdu?
— Nie zdaje mi się, aby żywił takie zamiary. Z tego, co zaszło, wie, że nie jesteście bez opieki, i musiałby ściągać tu ze znacznej odległości większą