Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/459

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   417   —

pani jest Sami, i jeżeli Boerom plan ich powiedzie się, to pani posiądzie nielada zaszczyt... będzie pani królewną...
— Ech, chociażby nawet i tak było, to jeszcze nie powód, bym się miała tem chełpić. Jesteśmy wszyscy równi wobec Boga.
— Ślicznie, moje dziecko! Pan Bóg kieruje losami nietylko narodów, ale i każdego poszczególnego człowieka. Ale, wracając do sprawy, teraz dopiero zaczynam pojmować, w jakim celu przybył tu Sikukuni.
— Jestem ciekawa.
— Niezawodnie dowiedział się, że Boerowie zamierzają dopomódz Samiemu do zdobycia władzy, a może nawet wie coś o zebraniu naczelników i na farmę przybył jedynie po to, by się przekonać, czy wiadomość o zebraniu jest prawdziwa i czy się ono już zaczęło. Powiedział nawet, że Jan musi zginąć i zginie; stąd wniosek, że satrapa ten wie, gdzie go szukać należy.
— Panie, pan mię przestrasza!...
— Nie, ja tylko wysnuwam wnioski, pomny na to, że lepiej jest zawczasu poznać niebezpieczeństwo, które nam grozić może. Kto z obecnych tutaj wiedział o zjeździe?
— Tylko Jan, matka i ja.
— Więcej nikt?
— Nikt.
— W takim razie ktoś z Kafrów lub Hotentotów z wszelką pewnością podsłuchał waszą rozmowę, i Sikukuni wie wszystko, czego dowodem choćby to, że przybył tutaj. Niezawodnie wśród służby znajduje się jakiś zdrajca i szpieg. Proszę dobrze rozważyć, na kogo mogłoby się zwrócić podejrzenie.
— Ludzie nasi — odrzekła po chwili — są wypróbowani. Jeden tylko Czemba, podający się za Makolola, wydaje się trochę niewyraźnym. Przyjęty został do służby, co prawda, niedawno, ale że jest bardzo pilny, pracowity i posłuszny, więc nie podejrzywaliśmy