Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/458

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   416   —

roboty na farmie i czy nie może się widzieć z van Roer’em. Że jednak mamy dosyć robotników, a Jana niema w domu, więc odprawiłam go z niczem.
— I poszedł spokojnie.
— Nie. Wypytywał mię następnie, skąd mam łańcuszek, który noszę na szyi.
— I pani mu powiedziała?
— Rozumie się. Popatrzył na mnie uważnie, niemal, jak zbójca, i oddalił się, a po kilku minutach wrócił z Sikukunim i z drugim towarzyszem.
— Czy znałyście przedtem głowacza?
— Nie. Ja przynajmniej nigdy go przedtem nie widziałam.
— Jaki podał powód swoich odwiedzin?
— Pytał o Jana, dokąd się udał i kiedy wróci.
— I pani mu to opowiedziała?
— Cóż miałam uczynić, skoro zagroził mi śmiercią?... Ale niech pan nie myśli, że zdradziłam Jana... O, nie! Raczej byłabym się zdecydowała na śmierć, niż na to, Jan udał się na zebranie dowódców dla omówienia z nimi sprawy napadu na Zulów i zapytania Sami, czy zechce być królem swego szczepu.
— Ach, Sami! To dla mnie bardzo ważna wiadomość. Przypuszczam, że nikt nie wie o miejscu jego pobytu.
— No, tak! nikt, oprócz Jana i Uysa. Sami ukrywa się w pobliżu Makua, na północ stąd.
— I wtedy dopiero, gdy się pani wzbraniała udzielić mu żądanych wiadomości, zaczął wypytywać o ów łańcuszek?
— Tak.
— A wierzy pani w to, co on mówił?
— Albo ja wiem. Tylko kobiety ze sławnych rodów i żony głowaczy mogą nosić podobne odznaki. Tak mi mówił Jan. Wprawdzie jeffrouw była dla mnie bardzo dobrą matką, ale chciałabym bardzo poznać swego ojca.
— Sądząc z tego, co mówił Sikukuni, ojcem