Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/454

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   412   —

Prawie zaś jednocześnie wystrzeliłem raz po raz z obu luf, kładąc trupem dwu innych Zulów. Z czwartym Kwimbo mógł sobie sam już dać radę, więc, nie zwlekając, skoczyłem w pogoń za Anglikiem, który wolał widocznie uciec, niż posłużyć się strzelbą i dwoma pistoletami. Nie zdążyłem atoli dognać go, i dzielny sir, dopadłszy konia, popędził w pełnym galopie, a za nim podążyły luzem inne spłoszone konie.
Nie pozostało mi nic innego, jak wrócić do Kwimba, który ograbił już był poległych ze wszystkiego, co tylko mieli przy sobie.
— No, i patrz, mynheer! Czy Kwimbo nie jest bohater? co? Mynheer zastrzelila dwa Zulu, a Kwimbo zabiła też dwa Zulu. Kwimbo jest tak dzielny, jak mynheer.
— Ale Kwimbo jest bardzo głupi — rzekłem. — Wpadł tu, jak kamień z procy, i Anglik mi wskutek tego uciekł!...
— Eh, mynheer! to nic nie szkodzi. Anglik powróci — pocieszał mię poczciwiec, i rad nie rad musiałem poprzestać na tem.
Sikukuni, posłyszawszy zapewne strzały, widział też niechybnie z ukrycia, co się tu stało, i prawdopodobnie podążył za uciekającym Anglikiem gdzieś w miejsce bezpieczne. Mogli nawet spotkać się ze sobą w końcu. A że konie pobiegły również, więc głowacz Kafrów dopadł zapewne którego z nich, i nie mogłem nawet marzyć, iż go dopędzę. Nie pozostawało tedy nic innego, jak wrócić na farmę.
Co do poległych — postanowiłem wysłać nazajutrz Hotentotów, by pogrzebali zwłoki, a rzeczy ich ukryliśmy dobrze w krzakach, by nie dźwigać ich niepotrzebnie. Kazałem tylko Kwimbowi wziąć tarczę Sikukuniego, którą miałem chęć zabrać ze sobą do Europy, jako pamiątkę.
Wróciwszy następnie na miejsce, gdzie pozostał nasz koń, wsiedliśmy nań i odjechaliśmy w stronę farmy aż do porzuconego dzika. Tu kazałem Kwimbowi