Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/455

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   413   —

zaprządz do „sań“ brabanta i przytransportować mięsiwo do domu.
— Jak to pięknie, mynheer! Koń pociągnie świnię, i Kwimbo będzie miala wielką ucztę na pamiątkę zwycięstwa. Sam się Kwimbo naje i Hotentoci dostaną trochę.
Znalazłszy się wreszcie w dziedzińcu farmy, zastałem tam Hotentotów przy ściąganiu skóry z konia, którego zabiłem pod Sikukunim.
Wszedłem do izby. Starsza kobieta siedziała w fotelu, gdyż w obawie ponownego napadu Zulów nie kładła się już do łóżka. Uspokoiłem ją i dowiedziałem się następnie, że służba przyniosła torby Anglika, znalezione przy siodle zabitego konia. Postanowiłem zbadać ich zawartość w nadziei, że może znajdą się tam jakie wskazówki co do tego ciekawego jegomościa i jego interesów z Zulami.
Mietje tymczasem uporała się była z uprzątnięciem zwłok dwu zabitych Zulów i zajęła się kuchnią.
Rozstawiwszy wartę dokoła farmy, udałem się do wskazanego mi pokoju gościnnego i, spojrzawszy w okno, spostrzegłem niedaleko za ogrodem wielkie ognisko, naokoło którego rozsiedli się Hotentoci, piekąc nad płomieniem spore porcye dzika. Pomiędzy nimi uwijał się dzielny Kwimbo, bohater dnia. Dziwny naprawdę człowiek! Tak niedawno jeszcze widziałem go w najwyższej trwodze wrzeszczącego wobec strusia, a oto teraz okazało się, że jednak posiadał dość odwagi, a nawet pewne wojownicze zdolności!