Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/453

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   411   —

w dole, jak się przedzierał przez najniebezpieczniejsze wyrwy. Przebiegły głowacz wybrał iście karkołomną i dalszą drogę umyślnie, aby mi uniemożliwić ściganie go na koniu. My natomiast mogliśmy wcześniej dostać się do obozujących w głębi lasu bliższemi ścieżkami. Podpędziwszy tedy konia, znaleźliśmy się wkrótce w lesie. Tu kazałem memu Kafrowi zsiąść i uwiązać brabanta w zaroślach — i puściliśmy się w głąb lasu pieszo. Niebawem dotarłszy w pobliże obozujących, zatrzymaliśmy się i rzekłem do Kafra:
— Ja przedostanę się na drugą stronę, i gdy usłyszysz mój strzał, zabijesz jednego Zulusa i przeszkodzisz Anglikowi, gdyby chciał uciec, bo on mi jest bardzo potrzebny.
— Dobrze, mynheer; zabiję wszystkich Zulu, a Anglika zlapię tak o! — tu chwycił oburącz najbliższy pień drzewa, by mi pokazać, jak to uczyni. — A jak zlapię, to już nie puszczę — dokończył, potrząsając pniem.
Zostawiając go na miejscu, począłem się skradać wśród krzaków na drugą stronę, by znaleźć dogodne miejsce, skąd możnaby strzelać na pewniaka. Zauważyłem jednak wkrótce, że Kwimbo, widocznie z wielkiej gorliwości, zamiast zostać na miejscu, począł się również skradać ku obozującym i wreszcie wpadł pomiędzy nich, jak nosorożec.
Oj, głupi Kwimbo, głupi!
Zulowie, zdziwieni nagłem pojawieniem się nieznajomego, pootwierali gęby. Ale Anglik, przypomniawszy snadź sobie twarz Kwimba, objaśnił ich w kilku słowach, co to za gość, i Kafrowie rzucili się wnet ku przybyszowi. On jednak napluł w garść, ujął krzepko maczugę (gdyż oszczep po drodze zgubił) i jednej chwili zapałał lwią odwagą.
— Co?! jak?! — krzyknął. — Zulu chcą zabić dzielnego Kwimbo? A od czego Kwimbo ma maczugę?...
I z rozmachem spuścił maczugę na głowę biegnącego ku niemu Kafra, który padł z roztrzaskaną czaszką.