Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/428

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   386   —

— Hm! Miałem pod swoimi rozkazami tysiące Boerów... Zaraz... zaraz... Tak, przypominam sobie... byli tacy, którzy nosili to nazwisko. Czy nie mógłby mi pan udzielić bliższych jakich co do nich wyjaśnień?
— Wiem tylko, że cofnęli się pod naporem Anglików poza góry Smocze do Transwaalu.
— A pochodzą z Zelandyi? Czem był pierwszy wychodźca?
— Był żeglarzem.
— I nazywał się Lucas van Helmers?
— Tak, istotnie — rzekłem uradowany. — Czy pan zna tych ludzi?...
— Słyszałem... tak... tak... Ale ów Lucas już dawno nie żyje... Zaraz... niechno pomyślę...
Z oblicza jego poznałem, że coś przede mną chciał ukryć i że wie więcej, niżby mi chciał powiedzieć. Ciekawy byłem, z jakiej przyczyny miałby coś taić przede mną o tych ludziach?
Nagle zatrzymał konia, a za jego przykładem poszedłem i ja.
Grunt w tem miejscu był kamienisty, żwirowaty, a równolegle ciągnęło się wzgórze skalne, z poza którego doleciały uszu naszych wyraźne odgłosy kopyt końskich.
— Ktoś zbliża się na koniu — zauważył Uys, zdejmując karabin z ramienia.
Chwyciłem i ja również za broń swoją, lecz zbyteczną okazała się ta ostrożność, bo na zakręcie spostrzegliśmy na koniu... postać kobiecą, nic więc bardzo groźnego. Kobieta miała na sobie okrycie z czerwonej materyi, spadające wolno z ramienia, z drugiego zaś zwisała skóra lamparcia. Na głowie, czarnej, jak smoła, miała czapkę z pstrych piór. Ramiona i nogi były bez okrycia. Rozumie się, z barwy można się było domyślić, że była to córa Kafrów, młoda jeszcze dziewczyna.
Spostrzegłszy nas, sięgnęła pod skórę lamparcią po nóż. Wnet jednak znikł z jej oblicza niepokój, gdyż poznała znajomego w osobie mego towarzysza: