Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/407

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   365   —

— Nie, Geronimo Sabuco! nie pozwolę na to — zaprotestowałem z miejsca. — Jeżeli pan przeczuwasz zbliżającą się śmierć, to radziłbym raczej ku Bogu zwrócić się w tych ostatnich chwilach żywota, a nie tracić czasu na spowiedź przed grzesznymi ludźmi. Jeżeli pragniesz sam pociechy, to udzieli jej panu pobożny i czcigodny brat Hilario.
— Słusznie. Czy jednak pan przebaczysz mi to, com zawinił względem niego?
— Z całego serca.
— Dziękuję. A co pan zamierzasz uczynić z moim synem?
— Nic. Może się udać, dokąd mu się spodoba. Mam nadzieję, że nie zapomni o tem, co się tu stało, i przekona się, iż Pan Bóg jest nietylko sprawiedliwy, ale też i nieskończenie miłosierny.
— Pójdź więc do mnie, mój synu! podaj mi rękę i posłuchaj. Przykro to i boleśnie ojcu przemawiać do syna w ten sposób w ostatniej godzinie, ale trudna na to rada. Ja, grzesząc sam, i ciebie wciągnąłem na bezdroża nieprawości. Musisz więc poprawić się i wynagrodzić ludziom krzywdy, przeze mnie im wyrządzone. To moja ostatnia wola, a twoje najgłówniejsze zadanie na resztę życia...
Słowa te z ust zatwardziałego grzesznika i zbrodniarza mocno mię wzruszyły. Widocznem było, że tak nagła zmiana w tym człowieku spowodowana została wybuchem miłości dla ocalonego przed chwilą w tak cudowny prawie sposób syna, po części zaś może i trwogą przed zbliżającem się konaniem. Już w tej chwili bowiem mówił z wielką trudnością, prawie co słowo brakowało mu tchu, a na czoło wystąpił kroplisty pot. Nie ulegało wątpliwości, że wkrótce miał umrzeć, do czego przyczyniły się obrażenia wewnętrzne w czasie spadania w przepaść.
Syn słuchał z rozrzewnieniem tkliwych słów ojca i pod wpływem ich przeobrażał się również duchowo. Uczuł w sercu skruchę, przejrzał nagle i spo-