Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/399

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   357   —

za nim, najniespodziewaniej na znak stojącego przy mnie swego naczelnika, który krzyknął do nich słów kilka, rzucili się na syna sendadora z tyłu, a równocześnie Tobasowie podbiegli i w okamgnieniu rozbroili napastnika.
Nie bronił się nawet biedak zbytnio, bo wiedział z góry, że na nic się to nie przyda. Że zaś poddał się bez oporu, więc nie pozwoliłem wiązać go, a tylko kazałem wziąć w środek między siebie, aby mu uniemożliwić ucieczkę.
Jeniec spostrzegł wnet ojca, leżącego na ziemi, i zbladł śmiertelnie. Natychmiast jednak zapanował nad sobą i, rozejrzawszy się wokół, zapytał:
— Który z was nazywa się Charley?
— Służę panu — zgłosiłem się.
— Czy pan mię zna? — zapytał, obrzucając mię przenikliwem spojrzeniem.
— Domyślam się tylko, że mam do czynienia z synem sendadora.
— A więc to pan?... No, tak... Muszę mu oświadczyć, za kogo go uważam...
— Proszę się nie trudzić...
— A jednak muszę panu powiedzieć to, co się mu godnie należy... Jesteś pan zjadliwym drapieżnym potworem!... jeszcze gorzej: jesteś psem, który ofiarę swą drażni tak długo, dopóki w niej oddechu starczy, dopóki...
Przerwał, spostrzegłszy, że ojciec jego w tej chwili otworzył oczy. Stary widocznie poznał syna po głosie, a zbudzony instynktownie z odrętwienia, odzyskał nagle siły. Rozejrzawszy się wokół wśród nas, popatrzył chwilę na brata Jaguara, który trzymał jeszcze w ręku kipus, i rzekł do syna:
— Przybliż się do mnie, synu.
A gdy młodzieniec, posłuszny wezwaniu, ukląkł przy ojcu, ten dodał:
— Przyłóż uszy do ust moich, bo nie mam siły na głośną rozmowę.