Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/400

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   358   —

Nie sprzeciwiłem się temu bynajmniej z pobudek czysto ludzkich, ze względu na stosunek ojca do syna.
A jednak była to z mej strony nieoględność, która też natychmiast miała swój skutek. Ów szept nie był pożegnaniem ojca z synem przed śmiercią.
Młody człowiek po krótkiej rozmowie ze swym rodzicem wstał i rzekł do mnie:
— Dowiaduję się, że pan masz nasz kipus. Czy jednak wiadomo panu, że na nic się on wam nie przyda bez odnośnych rysunków?
— Owszem, mogę pana zapewnić, że przyda się.
— Pewniej jednak będzie, gdy ja wam tych rysunków dostarczę.
— A co pan za nie żąda?
— Wolności dla nas obu i połowy skarbów, które mają być odnalezione.
— Tego przyrzec panu nie mogę, bo skarby nie są moją własnością.
— To znaczy, że pan odmawia...
— Również i o waszej wolności mowy być nie może. Ojciec pański winien jest zbrodni i musi za to odpowiedzieć przed sądem...
— Jesteś pan okrutny — odrzekł, robiąc minę, jak człowiek, który wszystko już utracił i losowi poddać się zamierza. — Nie macie zresztą prawa ani obowiązku być naszymi sędziami. A przytem proszę spojrzeć w dół... w tę otchłań, i powiedzieć, czy... czy...
Ani jedno z tych słów nie było wypowiedziane bezcelowo. Jakkolwiek byłem pewny, że mowa o otchłani była rozumiana przez niego w przenośni, jednak mimowolnie wszyscy zwróciliśmy oczy w tym kierunku.Tego tylko młody mściciel pragnął i wykorzystał chwilę znakomicie. Wyrwał niespodzianie z rąk Jaguara kipus i skoczył do ucieczki, powaliwszy na ziemię dwu Chiriguanosów, stojących mu na drodze.
Wypadek ten zaskoczył nas tak nagle, że wszyscy stali, jak posągi, nieruchomo. On zaś tymczasem biegł