Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/396

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   354   —

z jasnego nieba, zemsta uderzy w ciebie... Ostatni jednak raz zapytuję: puścisz mię?
Mimo tak gwałtownego zachowania się z jego strony, nie straciłem zimnej krwi i odrzekłem spokojnie, lecz stanowczo:
— Nie, nie puszczę. Nie jesteśmy wprawdzie chciwi krwi twojej, jak naprzykład nieboszczyk Gomarra, i nie każemy cię zabić, jednakże w razie, gdybyś się wyleczył z ran, oddamy cię w ręce władz.
— Spróbuj! — miotał się resztkami sił. — Rysunki są w rękach zupełnie bezpiecznych!... zupełnie! A mściciel już nadchodzi... już jest tutaj... na Roca de la Ventana... On je tu przyniesie... I wtedy... wtedy biada ci! biada, jeśli zastanie cię jeszcze tutaj!
Wskutek osłabienia mówił z trudnością, wreszcie opadł bezwładnie na ziemię, zaciął usta, przymknął oczy i bladość twarz mu pokryła, jakby był blizki śmierci.
— Straszny człowiek! — rzekł brat Jaguar, który dotąd jeszcze trzymał kipus w rękach. — Schodzi ze świata w stanie grzechu i nie chce nawet słyszeć o skrusze. Chyba już kona?
— Nie — odrzekłem, zbadawszy puls chorego. — Wprawdzie rany są bardzo poważne, ale też i natura twarda... nie da się pokonać zbyt łatwo.
— Opatrzy mu pan rany?
— Jeszcze nie teraz; nie trzeba mu zakłócać w tej chwili spokoju. Krwotoku niema. Odzyska jeszcze przytomność i będzie miał czas do pojednania się z Bogiem. Zresztą ostatnie jego słowa dają wiele do myślenia. Wspominał o kimś, kto ma rysunki i przyjdzie tu z Roca de la Ventana[1]. Ciekawym, co oznacza ta nazwa.

— Ja wiem — wmieszał się Pena. — Tak się nazywa prostokątna odosobniona ściana skalna, w której znajduje się otwór, podobny do okna.

  1. Skała z oknami.