Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/395

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   353   —

co innego utrudnia mi sprawę, mianowicie to, że barwy dosyć już spłowiały i tylko zawodowy chemik mógłby je ściśle oznaczyć.
— Cieszy mię ta trudność, gdyż nie będziesz pan mógł skorzystać ze zrabowanego mi przedmiotu. Jestem z tego ogromnie zadowolony.
— Ja też nie zamierzam korzystać z tego, do czego nie mam prawa. Ale i pan również nie możesz sobie rościć tu pretensyi. Korzystać będą z tych rzeczy ci, którym się one należą, a do których pan w żaden sposób zaliczać się nie możesz. Co do mnie, dołożę wszelkich starań, aby z kipus prawi jego właściciele mogli zrobić użytek. Barwy dadzą się wydobyć tak, czy owak.
— Wszystko na nic, skoro ja się na to nie zgodzę.
— Ależ pana nikt nie będzie się o to pytał!
— Owszem. Kipus bez rysunków objaśniających nic nie jest wart, a ja właśnie rysunki te posiadam, i to nawet w kilku odpisach, bo kazałem je sporządzić na wypadek, gdybym zgubił oryginał.
— Jeden egzemplarz uda mi się przecie wydostać — zauważyłem spokojnie.
— No, tak, jeśli mię puścicie wolno — odparł z całą pewnością siebie.
— Znalazłem kipus bez zgody pańskiej na to; mogę znaleźć i rysunki.
Sendador, mimo wyczerpania i bólu, podniósł się i, obrzuciwszy mię nienawistnym wzrokiem, wycedził przez zaciśnięte zęby:
— Jesteś prawdziwym szatanem... Ale niedoczekanie twoje!... Idzie już chwila zemsty... Jest ona bliżej, o wiele bliżej, niż się tego spodziewasz!
— Cóżto za nowy sposób przekonywania, sendadorze? Myślisz pan może, iż się ulęknę bezsilnych twoich gróźb?
— O! trzymaj się swojej błogiej nadziei, dopóki sama nie pierzchnie nagle i niespodzianie. Jak piorun