Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   27   —

— Czy tylko wierzysz pan sam w to, co opowiadasz? — rzekł do Peny.
— Owszem, sennor.
— A jeżeli ja w to nie uwierzę? Ha, w takim razie ja sobie nie odbiorę życia z rozpaczy. Proszę jednak liczyć się ze słowami i nie obrażać mię, bo wówczas mogłoby łatwo między nami przyjść do sprzeczki, która z pewnością nie wyszłaby panu na zdrowie...
— No, sennor! nie tak gorączkowo! Przecie chyba można wypowiedzieć swoje zdanie otwarcie.
— Wolałbym, żebyś pan zatrzymał swoje zdanie dla siebie. Opowiadam to, co słyszałem na własne uszy, a jeżeli pan uważasz mię za kłamcę, nie ścierpię tego i...
— Przepraszam, sennor. Sendador jest moim przyjacielem...
— To bardzo smutne, że się pan do tego przyznaje. Skończmy już z tem! Okaże się zresztą wkrótce, czy wart on jest pańskiej przyjaźni. Mam nadzieję, że mi panowie udzielicie pomocy przeciw temu łotrowi.
— Ależ owszem, z największą chęcią — zawołali moi towarzysze.
A ja spytałem:
— Co pan przedsięwziąłeś po oddaleniu się sendadora?
— Przedewszystkiem postanowiłem wszystko uczynić, aby przeszkodzić wykonaniu przez łotra haniebnego planu. Ale co było począć? ostrzedz tych ludzi? Nie uwierzyliby mi z pewnością, a natomiast sendador byłby niezawodnie tak pokierował sprawą, że byliby mię uwięzili. Wszak nie znają mię wcale, a sendador wysypałby przed nimi na zawołanie cały stek kłamstw i wykrętów.
— Przyznaję panu słuszność.
— Wolałem więc — ciągnął dalej — udać się na spotkanie ludzi, dążących z Palmar, i prosić ich o pomoc.
— I poszczęściło się panu. Znalazłeś pan nas, i te-