Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   28   —

raz musimy wziąć się do dzieła wspólnie. Czy jednak nie jest zapóźno?
— Przypuszczam, że wszystko jeszcze da się zrobić. W najgorszym razie owi mężczyźni są już na wyspie, i należałoby ich stamtąd wydobyć, bo grozi im pożarcie przez potwory.
— A wiesz pan, gdzie się znajduje owa wyspa?
— Niestety, nie wiem. Ale sądzę, że trafimy, trzymając się śladów.
— Nawet, gdy zmrok zapadnie? A może przynajmniej wie pan, gdzie stoi ów wspomniany krzyż?
— I tego nie wiem, sennor.
— Ja zato wiem — wtrącił żywo Gomarra. — Stoi on niedaleko Pozo Sixto. Jestem pewny, że trafię tam nawet w nocy.
— To bardzo dobrze. Musimy się spieszyć, aby załatwić się z tem za dnia.
Puściliśmy się bezzwłocznie wcwał, bo nawet konie, jakby odczuwając potrzebę pośpiechu, rwały, jak wicher. Mieliśmy wrażenie, że zbliża się jakieś po ważne niebezpieczeństwo. A ponieważ w takiem położeniu najchętniej się milczy, więc nikt z nas nie wyrzekł ani słowa. Wreszcie Pena podniósł rękę i, wskazawszy przed siebie, rzekł:
— Widzicie te grupy drzew? Tam właśnie znajdują się opuszczone osady. Będziemy wnet na miejscu.
I istotnie stanęliśmy niebawem u ruin opuszczonych siedzib ludzkich. Oplotły je obficie rośliny pnące, powyżej których sterczały wierzchołki drzew. Opodal ujrzeliśmy słabe już zaledwie ślady uprawnego pola. Widok miejsc tych wywarł na nas niezwykle przygnębiające wrażenie. Pustka! smutna pustka, jak na starem jakiemś cmentarzysku!
Nikogo z ekspedycyi nie spotkaliśmy tutaj, i tylko z niektórych znaków wywnioskowałem, że zatrzymywali się tu, i to nie na długo, chociaż woły były wyprzęgane dla nakarmienia. Następnie opuścili Pozo de Sixto, udając się w różnych kierunkach, jak tego do-