Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/383

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   343   —

Chiriguanosowie natomiast mieli z sobą rzemienie i bola, z których można byłoby uzyskać na poczekaniu potrzebną długość; zato pod względem mocy nie miałem do nich zaufania. Niebawem przybyli na górę towarzysze i rozpoczęła się namiętna utarczka o to, co nam czynić wypada.
— To sendador zawisł na skale — mówił zadyszany Turnerstick. — Gomarra leży na dole i nawet rozpoznać go nie można... Na co panu rzemienie i powrozy?
— Musimy ratować sendadora.
— A to dobre! — wykrzyknął Pena.
— Tego jeszcze brakowało! — Kto chce nosić imię człowieka — odparłem, — ten musi śpieszyć na ratunek nieszczęśliwemu, który jeszcze żyje zapewne i cierpi!...
— Skądże znowu żyje?... Nadział się niezawodnie na ostrze skały, jak na hak, i dawno już wyzionął zbrodniczą swą duszę. Czyż w takim wypadku ma kto obowiązek poświęcać trud, a może nawet życie po to, by odebrać gawronom sute pożywienie?
— Dobrze pan mówi — wtrącił yerbatero. — Co ma wisieć, niech wisi! To był najgorszy pod słońcem człowiek... i nawetbym palcem nie ruszył w jego obronie, chociażby nawet żył jeszcze i męczył się.
— Przepraszam! czy jesteś pan chrześcijaninem? — zapytałem.
— Owszem, i to nawet nie najgorszym. A jednak nie lituję się nad duszą, która godnie zasłużyła sobie na piekło.
— A ja panu powiem, że nie jesteś wcale chrześcijaninem, i przykro mi teraz, że zaprzyjaźniłem się był z panem tak serdecznie. Niech zresztą każdy myśli, co mu się podoba, ale ja znam swój obowiązek. Zachowajcie się spokojnie, abym mógł dobrze słyszeć, i trzymajcie mię za nogi.
Zaczołgałem się znowu nad przepaść i przez lornetkę spostrzegłem, że nieszczęśliwy, od którego dzieliło mię około siedemdziesięciu stóp, obrócony był