Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/382

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   342   —

— Czy cierpisz pan zawroty głowy? — zapytałem.
— Nie, panie, nie zdarzyło mi się to nigdy. Ale tu... Okropność! Jeszcze mi majaczą przed oczyma te dwie nieszczęśliwe postacie, które w śmiertelnych skurczach runęły w otchłań.
— Muszę zobaczyć, jak to głęboko.
— Panie! krawędź jest może zwietrzała i, gdyby się odłamała...
— Proszę być o to spokojnym — rzekłem i, wyciągnąwszy się na brzuchu, posunąłem się nad zrąb skały.
Ściana granitowa mierzyła co najmniej trzysta stóp wysokości w linii skośnej do samego jeziora. Tuż w pobliżu wody spostrzegłem ciemną plamę, coś jakby zwłoki ludzkie, skręcone potwornie. Właśnie w tej chwili zbliżyli się do nich Tobasowie i, obejrzawszy zwłoki, patrzyli następnie w górę ku ścianie skalnej, wskazując coś rękoma. Wysunąłem się do połowy ciała dalej, poza zrąb, i z przerażeniem spostrzegłem wskazywany przez Tobasów przedmiot. Była to postać ludzka, jakby przykuta w jednem miejscu do nagiej skały. Cofnąłem się natychmiast i rzekłem do Larsena:
— Jeden z nieszczęśliwych zawisł na skale i prawdopodobnie żyje jeszcze. Niech pan biegnie zawołać z dołu towarzyszów. Trzeba ratować...
— No, no! chyba się panu w głowie pomieszało...
— Proszę nie rozumować! niema czasu na to! Marsz, co żywo, po tamtych!
Olbrzym zrozumiał, że ze mną nie przelewki, i pobiegł w dół percią.
Zapomniałem jednak powiedzieć mu najważniejszej rzeczy i dlatego raz jeszcze zbliżywszy się nad przepaść zawołałem na ludzi w dole:
— Wszyscy tutaj! Zabrać lassa i powrozy!
Zrozumieli i pobiegli na miejsce, gdzie znajdowały się nasze konie. Moje lasso było tak mocne, że mogło utrzymać ciężar conajmniej trzech ludzi, ale dwudziestometrowa długość jego w tym wypadku nie wystarczała.