Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   25   —

towarzyszą, opowiadali mi o nim niestworzone rzeczy. Podobno wie on wszystko, wszystko umie i co tylko zamierza, udaje mu się bez trudu.
— To ciekawe!... Ale czego on chce ode mnie? — Chce on wynająć pana za przewodnika, ale nie wiem, dokąd.
— Z kimże podróżuje?
— Jedzie z nim jakiś kapitan okrętowy ze sternikiem, brat Jaguar...
— Do dyabła! Jaguar? Tegobym me bardzo rad spotkać! Co zamierzają?
— Dowie się pan od nich samych. Są jeszcze z nim yerbaterowie, których przewodnik nazywa się Mauricio Monteso...
— Ach, tego znam! Zaraz... zaraz... Czy ów cudzoziemiec umie po hiszpańsku?
— Mówi, jak rodowity Hiszpan.
— Wspominali może o Peru? o kipus lub o Inkasach?
— Nie.
— Nie mówili przypadkiem o ukrytych skarbach?
— Nie.
— No, to jeszcze nieźle! Cieszy mię to, że umieją milczeć. Czy ów Europejczyk zna język Indyan?
— Nie wiem. Słyszałem tylko, że przez dłuższy czas bawił wśród Indyan.
— Hm! teraz już wiem, co ich do mnie sprowadza. Czemu jednak szukają mię właśnie tutaj?
— Chcieli się wybrać do Goya, ale usłyszawszy ode mnie w Palmar, że tu pana zastaną, zboczyli z drogi.
— Kiedyż mniej-więcej mogą się tu pojawić?
— Niebawem, może za kilka godzin. Prowadzi ich znakomity znawca puszczy, mój wuj, Gomarra.
— Ze szczepu Aripones?
— Nie. Należy on do innego szczepu, ale ożeniony był z siostrą mej matki.
— Czemuż nie jechałeś z nimi razem?