Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   24   —

— Jeżeli tak było zawsze, to dlaczegóżby mieli obecnie sprzeciwić się temu?
— Powiedz im więc, że mam dwudziestu mężczyzn, pięć kobiet i dwanaścioro dzieci i że wydam to stadko chętnie, ale zabiorę im pieniądze i kosztowności, wam pozostawiając wszystko inne, no, i okup z a dzieci.
— Powiem to naczelnikowi.
— Czy zawsze zabijacie jeńców, mężczyzn i dzieci?
— Zawsze.
— Tym razem jednak nie zgodzę się na to. Dzieci trzeba oszczędzić, za co otrzymacie większy okup.
— Prawdopobnie zatrzymamy chłopców, by ich wychować po swojemu.
— Bardzo ładnie. A więc ja zabiorę pieniądze, a wy broń, proch, odzież, konie, woły, wozy i okup. Ale bez mordów!
— O, nie, sennor! Tych dwudziestu mężczyzn musi zginąć, bo w jakiż sposób zdobędziemy od nich łup? Będą się przecie bronili...
— W tem już moja głowa. Znasz zapewne ową wyspę piasczystą, gdzie się wylegują krokodyle? Otóż tam zwabimy wszystkich, a ograbiwszy ich do szczętu, zostawimy podstępnie na pastwę potworom. W ten sposób unikniemy rozlewu krwi, gdyż wyręczą nas w tem krokodyle... Rozumiesz? No, a teraz spiesz do swoich i przedstaw im moje warunki.
— Dobrze, sennor, ale wprzód muszę pana ostrzec, abyś był ostrożny, gdyż dziś może jeszcze nadciągną tu inni biali, którzy tutaj, koło starych siedzib, spodziewają się znaleźć sendadora.
— Do dyabła! Może mnie?
— Tak, pana. Cudzoziemiec wyraźnie mi to powiedział.
— Cóż to za jeden?
— Europejczyk. Sprytny bardzo i odważny... Wziął już do niewoli dwóch majorów z wojskiem i nawet uciekł z rąk samego Lopeza Jordana. Ci, którzy mu