Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/366

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   328   —

— Ach, więc to dlatego naczelnik nalega na mnie tak gwałtownie, by się poddać...
— Rozumie się, i wiesz pan już teraz, co robić, a mianowicie wiesz pan, że pozostaje mu poddać się. Innego wyjścia niema.
— Dobrze. Przypuśćmy, że będę zmuszony do tego. Co w takim razie postanowił pan uczynić ze mną?
— Jeszcze nie wiem.
Umilkł, spuszczając oczy w ziemię, i widać było, że namyśla się nad czemś. O wydostaniu się z matni przemocą i mowy być nie mogło. Szukał więc w swej głowie sposobu wyjścia, widząc je jedynie w mądrym jakim podstępie, widząc w wybiegu ostatnią deskę ratunku. Ale umysł znadź nie dopisywał mu w wynalezieniu fortelu.
— Niechże pan zdobędzie się raz w życiu na rozsądny krok — zażądałem — i podda się. Innej rady niema!
— Dziękuję za nią. Poddać się na pewną śmierć? Chyba, że pan zechce wynagrodzić to posłuszeństwo z mej strony... Co mi pan obiecuje za to, jeżeli się poddam?
— Zdaje mi się, że pan najlepiej mógłbyś odpowiedzieć sobie sam na to pytanie.
— I owszem... Byłem pewny, że pan dopomożesz mi do ucieczki — odrzekł, patrząc na mnie badawczo.
— Mylisz się pan, i to bardzo. Wprawdzie śmierć pańska nie przyniesie mi żadnej korzyści, ale też w żaden sposób nie uczynię już tak, jak to się zdarzyło w pobliżu krzyża de la floresta virge. Wówczas pomogłem panu uciec, a pan nadużyłeś mego zaufania, wciągnąłeś mię w zasadzkę i wziąłeś do niewoli. Drugi raz oszukać się już nie dam, i niech pan ani na chwilę się nie łudzi, że będę mu w czemkolwiek pomocny.
— A jednak ja w to wierzę, sennor.
— Głupota, nic więcej. Pominąwszy bowiem to, co pan zawiniłeś wobec mnie i moich towarzyszów, uważam pana w ogólności za bardzo niebezpiecznego