Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/361

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   323   —

rzy domagali się zaprzestania walki, aby uniknąć dalszego przelewu krwi, — podczas gdy sendador gwałtownie do niej napierał.
Wobec takiego stanu rzeczy postanowiłem, korzystając z odpowiednie] chwili, poprzeć czynnie wywody Indyanina i w tym celu zmierzyłem ze sztućca do sendadora, ale tak, by go tylko zranić, i to niezbyt dotkliwie. Wymachiwał właśnie energicznie pod nosem Indyanina prawą ręką, i właśnie ją wziąłem na cel. Strzeliłem, a sendador, chwyciwszy się drugą ręką za zranione miejsce, obrócił się nagle ku nam i krzyknął:
— Wiem, czyja to kula! Poczekaj, kanalio!
I zamilkł, słabnąc widocznie z upływu krwi, gdyż zachwiał się, i dwóch Indyan podbiegło podtrzymać go, by nie upadł, a następnie uprowadzili go w jakąś szczelinę skalną.
Indyanin, który z nim przed chwilą się spierał, zebrał swoich towarzyszów na naradę, poczem jeden z nich, uwiązawszy na końcu dzidy chustkę, zwrócił swe kroki ku nam, jako parlamentarz.
Oczywiście zaprzestano jednocześnie strzelać, wobec czego wyszedłem z poza swego kamiennego szańca na spotkanie posłańca Chiriguanosów, który, spostrzegłszy mnie, ozwał się łamaną hiszpańszczyzną:
— Mój głowacz przysyła mię do panów z tem, że jeżeli będziecie prosili o pokój, to być może, iż będzie dla was łaskaw i zaprzestanie walki.
Na te słowa towarzysze moi wybuchnęli głośnym śmiechem. Ja jednak zachowałem powagę i, gdy się towarzysze uspokoili, rzekłem:
— Powiedz swemu głowaczowi, że jeżeli w tej chwili nie poprosi mię o łaskę, to ludzie moi stąd i tamci z góry tak was ścisną, że ani jeden przy życiu nie zostanie.
— Sennor... czyżby...
— No, no! nie gadaj, tylko idź, bo szkoda czasu.
Oświadczenie moje tak zbiło z tropu śmiałka, że odszedł, jak niepyszny, ja zaś zauważyłem do towarzyszów: