Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/352

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   316   —

się wysoka, niedostępna ściana skalna, obejmująca półkolem jezioro w ten sposób, że zdawało się, jakoby między nią a wodą nie było żadnego przejścia.
Tam właśnie, według orzeczenia Aymary, rozlokował się ze swoimi ludźmi sendador.
— Nie głupiec-że to? — pomyślałem, dziwiąc się jego nieostrożności. — Toż można go tam zagwoździć na śmierć!
Gdym się przez lornetkę rozglądał w pozycyi, przybliżył się do mnie Gomarra i, wskazując opodal tego miejsca ciemną smugę, rzekł:
— Tamtędy prowadzi droga na miejsce, gdzie ten łotr zamordował mego brata, a z tamtej oto krawędzi przypatrywałem się, jak chował butelkę z kipus.
— Ach, tak? — odrzekłem. — Wobec tego wiem już, dlaczego tam właśnie wybrał on miejsce na obóz... Chce nas w owo miejsce zwabić, a gdy się tam znajdziemy, cofnie się w głąb gór, by zamknąć nam odwrót z tej pułapki...
— Niekoniecznie, bo można się stamtąd wycofać.
— Ba! ma nadzieję, że mu się uda nie pozwolić nam na wycofanie się. Wszak zna doskonale teren i rozporządza dostatecznym czasem na zastawienie tej pułapki.
— Stamtąd przecie jedna jest tylko droga w góry — zauważył Pena.
— Hm! Sennores zapewne nie znają dobrze okolicy — wmieszał się teraz Aymara. — Ale ja znam ścieżkę ukrytą, o której, jak przypuszczam, nikt z Chiriguanosów ani nawet sam sendador nie wie. Chodziłem tamtędy dosyć często na polowanie.
— Czy ścieżka ta niebezpieczna?
— Bynajmniej. Można tamtędy nawet przejechać na koniu; tylko w jednem miejscu jest trochę uciążliwa do przebycia.
— Czy wiecie, gdzie sendador ukrył swoje konie?
— Powyżej tej skały, o której właśnie mówiliście przed chwilą; stąd jej nie widać.