Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/353

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   317   —

— Znakomicie. W jaki jednak sposób można dostać się na tę waszą ścieżkę.
— Musielibyśmy się wrócić kawałek. Jest tam w pewnem miejscu szczelina skalna, przez którą można się dostać na wygodną drogę przez dolinkę i za pół godziny najdalej stanąć na wyżynie.
— Dobrze. Skorzystamy z tych wskazówek — odrzekłem, wydając odpowiednie rozkazy.
Zatrzymaliśmy się w pośród skał, nie zaś na równinie, aby nas nieprzyjaciel nie mógł spostrzec. Następnie wybrałem dziesięciu Tobasów z tych, których mi dał Desierto, i drugich dziesięciu z ich szczepu, aby mi towarzyszyli w wyprawie, resztę pozostawiając na miejscu aż do chwili mego powrotu, prowadzeni przez Aymarę, wyruszyliśmy do owej szczeliny skalnej, o której mi wspominał. Doszedłszy do niej, ze zdziwieniem stwierdziłem, że owa na pozór olbrzymia skała była cienką ścianą granitową, poza którą ciągnął się ku wzgórzu ponad jeziorem długi wąwóz. Byliśmy oczywiście pieszo, więc przeprawa przez szczelinę nie przedstawiała wielkich trudności, a przedostawszy się przez nią, zeszliśmy następnie po pochyłości w pobliże niewielkiego grzbietu.
— Teraz trzeba uważać — ozwał się do mnie Aymara, — bo mogą nas zobaczyć ci, co strzegą koni sendadora. Niech pan idzie za mną na tę przełęcz, a zobaczymy ich stamtąd.
Istotnie, dostawszy się na przełęcz, spostrzegliśmy o kilkadziesiąt stóp poniżej kotlinkę, a na niej konie i dwu Chiriguanosów.
— Ba, ale jak tu się urządzić, żeby nas nie spostrzegli i nie zaalarmowali towarzyszów tam, na dole?
— Jak? Ano, chodźcie za mną prosto do nich; może będą nas uważali za swoich, zwłaszcza, jeśli was zobaczą.
Obaj strażnicy odwróceni byli w tej chwili od nas i spoglądali na dolinę jeziora. Gdyśmy zbiegali po zboczu wzgórza, jeden z nich, posłyszawszy kroki nasze,