Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/347

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   311   —

— Rzeczywiście, nie myślałem o tem...
— Tak... I wielka szkoda, żeśmy się spóźnili. Teraz da się to jedynie naprawić zapomocą chytrości i podstępu. Na wszelki wypadek sendador wydobył butelkę potajemnie i ukrył ją w innem miejscu; możliwe więc jest, że, śladami jego idąc, odnajdziemy to miejsce. Pytanie tylko, od jak długiego czasu on tu przebywa.
— Od przedwczoraj — odrzekł Aymara.— Dzień przedtem spotkał nas i zawrócił ku jezioru.
— No, to jeszcze sprawa nie stoi tak bardzo źle... Czyście wyruszyli na polowanie zaraz po przybyciu nad jezioro?
— Tak, sennor.
— Nie mieliście więc czasu i sposobności zaobserwować sendadora, co robił, czy się dokąd nie oddalał.
— Owszem. Wiem, że oddalił się zaraz po przybyciu na miejsce wieczorem, a wrócił dopiero rano.
— To dla nas bardzo ważna wskazówka. Czy daleko jeszcze stąd do pampa?
Indyanin udzielił mi co do tego wyjaśnień, a potwierdzili je Pena i Gomarra, i na tem ugruntowałem swój plan dalszego działania.
Po niedługim wypoczynku koło wodospadu wyruszyliśmy dalej, a brat Hilario umyślnie wziął Aymarę do swego boku, aby go wybadać, czy nie planuje względem nas podstępu. Z odpowiedzi jednak Indyanina wynikało dowodnie, że był szczery. Dla pewności wszakże postanowiłem mieć go podczas dalszej drogi ustawicznie na oku.
Ponieważ konie nasze dobrze się pożywiły i odpoczęły, jechaliśmy z wieczora nie zatrzymując się, aż wreszcie Aymara oznajmił nam, że znajdujemy się w pobliżu postawionej przez sendadora wedety. Wobec tego, że tętent kopyt końskich mógłby zbliżanie się nasze zdradzić, stanęliśmy. Według objaśnień Aymary — dalsza droga po znacznej pochyłości prowadziła w górę,